Ach, pierwszy sierpnia. Jak…

Ach, pierwszy sierpnia. Jak co roku zebraliśmy się wszyscy, świętować powstanie.

Świętować, heh. Jakby było co. Jakby było po co.

Miało być długo i nudno, ale mi się nie chce – bo i coś we mnie dzisiaj pękło. Tama na którą napierała spiętrzona ściana wody, chyba w końcu runęła. Zdałem sobie sprawę z czegoś, co już od dłuższego czasu dojrzewało gdzieś głęboko w moim serduszku. Myśl która wydaje się być niewłaściwa, którą chowasz w podświadomości, której chcesz się wyprzeć – ale nie możesz.

Mam to powstanie w dupie.

Podobnie jak Smoleńsk.

Heh – na identycznej zasadzie, jak Smoleńsk. W końcu to i to wielka tragedia, spowodowana jeszcze większą głupotą. Tragedia która po latach odarta została z resztek powagi i donośności, by stać się jeno poligonem politycznych wojenek, bezsensownych, głupich, niepotrzebnych.

Choć… nie. Jest w tym coś więcej. Smoleńsk to tylko i aż Smoleńsk, powstanie zaczyna jarzyć się jako… przepowiednia. Historia zataczająca któreś już koło, przeszłość odbijająca się w teraźniejszości, teraźniejszość w przeszłości, jak w krzywym zwierciadle. Obraz jest zdeformowany, wykrzywiony, nieostry – ale jednak wprawne oko potrafi wychwycić podobieństwa, tak subtelne jak znaczące.

Nie czuję się patriotą. Nie chcę być patriotą, nie chcę mieć nic wspólnego z tym, co dzisiejsi „patrioci” definiują jako patriotyzm – i nie chcę umierać za ten kraj, ani dosłownie, ani symbolicznie. To chyba chcę powiedzieć, w ten jakże symboliczny dzień. Nazwijcie mnie jak chcecie, anty-Polakiem, zdrajcą. Ojkofobem – to jest chyba ostatni hicior, jeśli idzie o łatki. Śmiało, nie obrażę się. Nie jesteście w stanie zabić czegoś, co nie żyje.

Bo już w nic nie wierzę.

Miłej niedzieli.

#neuropa #polityka #4konserwy