Sikorski o gazie i Nord Stream w swojej najnowszej książce „Polska może być lepsza”, najciekawsze fragmenty zboldowałem:
Najpoważniejszą sprawą w, której sami doprowadziliśmy się do usunięcia nas z gry, jest kwestia gazociągu Nord Stream. Byłem tej inwestycji kategorycznie przeciwny jeszcze jako minister obrony w rządzie PiS, gdy wydawało się, że polskie działania mogą jej przeciwdziałać. Na konferencji German Marshall Fund w Brukseli powiedziałem w maju 2006 roku, że „Polska jest szczególnie wrażliwa na punkcie korytarzy i porozumień ponad naszymi głowami. To była tradycja Locarno, to jest tradycja paktu Ribbentrop-Mołotow. Nie chcemy powtórki.” Media naturalnie skróciły to do powiedzenia, że porównałem Nord Stream do paktu Ribbentrop-Mołotow – i Niemcy się wściekli. Fakt pozostaje faktem, że Niemcy uzgodnili i zrealizowali z Rosjanami projekt, który Polska od dawna uznawała za naruszenie naszych żywotnych interesów. (…)
Jeszcze za rządów Kazimierza Marcinkiewicza wydawało się, że działając solidarnie z Bałtami i Skandynawami, uruchamiając działania jawne i niejawne, uda nam się wejść do gry poprzez zatrzymanie inwestycji. Nasza presja była na tyle silna, że kanclerz Merkel w pewnym momencie zaproponowała Polsce przystąpienie do projektu. Niestety sprawa stała się wtedy już tak kontrowersyjna, że propozycję wejścia do konsorcjum i poprowadzenia odnogi rurociągu przez polskie terytorium potraktowano jako żart lub prowokację. Nie mówiąc nawet „sprawdzam”. Urzędnika, późniejszego ambasadora RP w Waszyngtonie, Ryszarda Schnepfa, który wyraził neutralną opinię dla tej propozycji, Kaczyńscy po prostu karnie wyrzucili z pracy. Podejmowane przez kolejne rządy próby zablokowania inwestycji na gruncie konwencji z Espoo o transgranicznym oddziaływaniu na środowisko czy poprzez mechanizmy Unii Europejskiej spełzły na niczym. (…)
Uważałem, że wobec postępów budowy terminalu LNG w Świnoujściu, budowy łączników gazowych z sąsiadami, rewolucji łupkowej i oczekiwań tego, że USA z importera miały się stać eksporterem skroplonego gazu, powinniśmy podpisać kontrakt tylko do czasu uzyskania zdolności zaspokojenia całych naszych potrzeb gazowych bez importowania surowca z Rosji. Tylko wtedy następnym razem nasi negocjatorzy będą mogli użyć jedynej skutecznej broni w jakichkolwiek negocjacjach, mianowicie groźby skorzystania z usług konkurencji. Po wielomiesięcznych dyskusjach, także na posiedzeniach Rady Ministrów, postawiłem na swoim. Obecny kontrakt gazowy obowiązuje do 2022 roku, a nie jak proponowało ministerstwo odpowiedzialne za gospodarkę do 2040. A w tym czasie, paradoksalnie częściowo dzięki gazociągowi Nord Stream, tak Ukraina, jak i Polska kupują pewne ilości rosyjskiego gazu taniej za pośrednictwem Niemiec. W chwili gdy to piszę, do gry wreszcie na poważnie wróciły Stany Zjednoczone.
#polityka #politykazagraniczna #neuropa